czwartek, 22 listopada 2012

1.

 dla zwykłej dziewczyny okres nastoletniego życia powinien być najlepszym okresem w życiu , jednak nie dla mnie . tej która robiła wszytko na przekór temu by stać się szczęśliwa. zazwyczaj, to ja miałam wyjebane na wszystko i wszystkich. jednak pewnego razu los się odwrócił...


początek wakacji. przyjaciółka zaproponowała wypad na jezioro. wszyscy się zgodzi, chociaż nad jezioro był spory kawałek od miejsca w którym aktualnie byliśmy. po długiej męczarni doszliśmy nad jezioro. byłam ja - 170 cm, czarnego, wrednego charakterku, była Ola - zawsze roześmiana szesnastolatka, nigdy nie pozwalała na pomiatanie sobą, był również jej chłopak, Mikołaj - blond włosy, z pozoru miły,  tylko dla nieznajomych wredny jako cholera, była Wera - rudzielec, któremu jak coś nie pasowało wszystko zostało zniszczone. był Paweł - wysoki brunet, tak zwany " lowelas ", ale spoko kumpel. 
wszyscy wskoczyliśmy do jeziora jak opętani. pluskaliśmy się jak małe dzieci. kiedy wyszliśmy strasznie chciało nam się pić. 
- cholera jasna! - krzyknął Mikołaj. - zapomnieliśmy piwa kupić. 
rozbrzmiało równe - no to zajebiście. - z naszych ust. 
- dzwonię do Kuby, bo nie ma innego wyjścia! - powiedział Mikołaj, wyciągając telefon z torby.
- do jakiego Kuby? - spytałam Olkę, bo nie wiedziałam kto to. 
- chyba nie znasz, to jego kupel, razem się wychowywali i w ogóle takie tam, kiedyś Ci opowiem. - powiedziała, zaciągając się szlugiem. 
położyłam się spokojnie na ręczniku, próbując się opalić. po jakiś dziesięciu minutach usłyszałam tylko: - Gabi wstawaj, nasze piwo przyjechało. 
tak więc wstałam i udałam się za przyjaciółmi. nasz prowiant przywiózł nam niezbyt wysoki blondyn o zajebistych oczach. 
- cześć. - zwrócił się do mnie.
- aa siema! - rzuciłam. - Gabi jestem.
- Patryk, - powiedział z uśmiechem. 
Mikołaj wziął z jego samochodu piwa i coś dobrego koloru zielonego. Patryk pojechał, bo coś tam miał do załatwienia. my rozsiedliśmy się znowu na plaży i tak poleciał jeden blant, drugi, trzeci i następny. było całkiem spoko. coś koło godziny 19 zadzwoniła do mnie mama z pytaniem czy jadę z nią do wujka. po krótkim namyśle zgodziłam się, bo dawno wuja nie widziałam. 
- ja musze spadać chłopcy i dziewczęta! - rzuciłam gasząc papierosa. 
- czemu tak? - zapytała Wera. 
- bo jadę do wuja, wiecie jak dawno go nie widziałam... - powiedziałam z miną szczeniaczka. 
- no dobra, ale jutro jesteśmy umówieni na browca! -  wyrwał Mikołaj. 
- spoczko. - rzuciłam oddalając się od nich. 
do domu dotarłam po jakiś 10 minutach. rodzice od razu mnie zgarnęli i pojechaliśmy. kiedy podjechaliśmy pod dom wuja, to już było słuchać muzykę, jakby wielka biba się szykowała. 
- czeeść wujek. - rzuciłam gdy tylko weszłam do środka. 
- a cześć młoda. nie spodziewałem Ciebie tu. - powiedział z uśmiechem. 
nagle zobaczyłam Marcina - jakiś tam krewny cioci, dobrze się z nim bawiłam na weselu. 
- o jest i Gabi! - powiedział chłopak. 
- no jestem i ja! - rzuciłam i usiadłam nalewając sobie soku do szklanki.
posiedzieliśmy chwilę, pośmialiśmy się, jak to zawsze na " zjazdach rozdzinnych " bywa, dziadek zapuścił trochę sucharów i było spoko. nagle poczułam wibrację telefonu w kieszeni. treść sms'a:  " idziesz ze mną na coś konkretnego? :D " - nadawca: Marcin. od razu po odczytaniu udałam się w kierunku wyjścia pod pretekstem zadzwonienia do przyjaciółki. on wyszedł kilka chwil po mnie. 
- no to do masz konkretnego? - zapytałam z niewinnym uśmieszkiem. 
- aa! patrz. - pokazał mi woreczek z zielonymi liśćmi. 
- no to konkrety! trzeba było tak od razu. - rzuciłam. 
Marcin skręcił blanta, i tak później poszedł kolejny i kolejny. nie wiem ile ja w tym dniu spaliłam, ale już na głowie miałam dobrze. nagle poczułam, że telefon mi wibruje. wyciągnęłam go z kieszeni. " Kasia;P dzwoni " 
- Halo? - odebrałam.
- jesteś w domu? - zapytał znajomy głos.
- nie jestem u wujka a czemu? 
- aaa, bo jestem pod Twoim blokiem z Patrykiem i Sebą. - oznajmiła.
- a czemu tak?  a z resztą, to ja za jakieś pół godziny będę. - powiedziałam udając się do domu. - czekajcie za mną. 
zebrałam rodziców, tata już też był skończony, więc pojechaliśmy do domu. pod blokiem czekali za mną. 
- no cześć. - rzucił blondyn. - to znowu Ty. 
- a no znowu ja. - powiedziałam z uśmieszkiem. 
- idziemy na piwo. - oznajmiła nam Kasia, biorąc mnie pod pachę i idąc w kierunku znajomych ławek w parku. wypiliśmy po cztery piwa, gdy nagle zaczęło padać. 
- lecimy do mnie, bo mam wolną chatę. - rzucił Seba. 
- spoko, ja później do domu daleko nie mam... - powiedziałam. 
doszliśmy do Seby. otworzyliśmy Bolsa i melanż zaczął się w najlepsze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz